Zwiedzanie Lwowa – cz.2

Zwiedzanie Lwowa - cz.2

Zwiedzanie Lwowa – cz.2 -…

Zwiedzanie Lwowa – cz.2

Następnego dnia rano wybieramy się na lwowski targ w celu zakupienia czegoś na śniadanie. Wędliny i sery porozkładane na ladach (bynajmniej nie w lodówkach) kuszą i wyglądem i zapachem. Wszystkiego chce się spróbować i o dziwo nie ma z tym problemu – miła pani ekspedientka kroi nam do spróbowania kilka sprzedawanych przez siebie specjałów po to, żebyśmy mogli wybrać to co dla nas najlepsze. Po zaspokojeniu porannego głodu ruszamy na Cmentarz Łyczakowski. Odnajdujemy groby między innymi Artura Grottgera i Marii Konopnickiej by później trafić do części cmentarza poświęconej Orlętom Lwowskim. Ta część cmentarza na żywo wydaje się większa niż ta znana z relacji telewizyjnych. Ogrom mogił pokazuje jak okrutna czasami potrafi być historia. I każdy z nas jakoś milknie bo słowa są tu niepotrzebne. Chwilą ciszy czcimy tych, którzy tu spoczywają i wracamy znowu do centrum, po drodze oglądając budynki lwowskich uczelni. Po drodze zadziwia nas grupa młodych ludzi pijąca na ławce piwo – bo o dziwo nie ma tu zakazu spożywania alkoholu w miejscach publicznych. Mimo tego na prawdę trudno spotkać tu osobniki upojone wyskokowymi napojami. Czas na obiad – i tu zaskoczenie – restauracje nastawione są raczej na klientów pijących niż jedzących. Jedzenie smaczne, ceny kuszące, porcje wielkości raczej przystawki niż obiadu. Po obiadowej uczcie wracamy do hotelu w celu zmiany strojów w związku z wyjściem do opery. Idziemy nastawieni sceptycznie nie wierząc w sukces. Przed wejściem tłumy ludzi, kolejka do kasy okropnie długa, wszyscy odchodzą z kwitkiem – biletów brak. Nagle dostrzegamy naszą panią odźwierną – ona też nas rozpoznaje. Przy zachowaniu pełnej konspiracji (bo po korytarzu przemykał dyrektor Opery), zostajemy ulokowani w loży dla VIP-ów. W połowie pierwszego aktu nasza pani przychodzi do nas w celu uregulowania należności. Płacimy 350 hrywien za 5 biletów (około 130zł). W normalnych warunkach za miejsca w tej samej loży zapłacilibyśmy 750 hrywien!!! Kolejny cud ukraiński… Już sam budynek opery robi niesamowite wrażenie – wystrój ogromnie bogaty. Czuć atmosferę sztuki choć przyćmiło ją kilka osób przemykających po korytarzach w dresach. No cóż widać wszędzie znajdą się wyjątkowe jednostki… A sam spektakl – no cóż w jednym słowie rzec by można arcydzieło warte każdych pieniędzy. Polecam każdemu!


Kolejny dzień to wejście na wieżę lwowskiego ratusza – panorama stąd oglądana naprawdę robi wrażenie – potem skansen wsi ukraińskiej oraz wejście na wzgórze gdzie ulokowany był Wysoki Zamek wzniesiony przez Kazimierza III Wielkiego. Z Zamku zostało co prawda niewiele ale wzgórze, na którym był ulokowany stanowi najwyżej położony punkt Lwowa dlatego też roztacza się stąd wspaniała panorama widokowa. Wieczorem niespodziewanie trafiamy na lokalny festyn i tu możemy zakosztować lokalnego folkloru. Wódka sprzedawana w uroczych karafkach, które potem można zabrać ze sobą do domu robi naprawdę duża furorę wśród „tubylców”, których na festynie jest całkiem sporo.


Kolejny dzień przeznaczamy na zakupy. Zachęceni podpowiedzią kolegi, który już wcześniej doświadczył ukraińskich cudów zaczynamy od zakupu cukierków i chałwy. Stoisko ze słodyczami opuszczamy bogatsi o 12 kg cukierków (to nie jest błąd w druku!!!). Zobaczyć minę szczęśliwej pani sprzedającej nam cukierki – bezcenne…


Nie sposób przebywać na Ukrainie i nie zakupić alkoholu. Średnia cena za butelkę wódki – 8 zł. Dla planujących zakupy od razu przestroga – przez granicę legalnie przewieźć można litr wódki, 2 litry wina i 5 litrów piwa.

Trafiliśmy również do sklepu muzycznego – tu też zaskoczenie – ceny oryginalnych płyt kompaktowych wahają się między 10 a 15 złotych. Cóż więc było zrobić – wzbogaciliśmy się o kilkanaście muzycznych perełek.


Ostatni wieczór we Lwowie spędziliśmy spacerując głównymi ulicami i słuchając koncertu lokalnych grajków – poziom występu naprawdę wysoki.

Po powrocie z zakupowego szaleństwa należało się jakoś spakować – całe szczęście, że mieliśmy duże walizki więc jakoś udało nam się upchać w nich nasze „niewielkie” zakupy.

Nadszedł dzień wyjazdu. Udało nam się odnaleźć przystanek, z którego odjeżdżała marszrutka (lokalny środek transportu na kształt naszych busów) mająca zawieść nas na dworzec autobusowy. O dziwo jechali nią głównie Polacy z tak samo wielkimi walizkami jak my 😉


Na dworzec dotarliśmy bez większego problemu. Gdy zajmowaliśmy miejsca, w autokarze było już kilka osób siedzących głównie w tylnej jego części. Początkowo nie wzbudziło to naszego zainteresowania. Ale do czasu… Gdy tylko autokar ruszył rozpoczęła się prawdziwa podróż… Na dzień dobry jedna z pań siedząca na tyle autokaru przeszła przez całą jego długość i spytała kto nie wiezie papierosów i może dla niej wziąć 2 paczki (bo tyle można legalnie przewieść). O dziwo po tym „spacerze” pozbyła się całego kartonu fajek. Potem zainteresowały nas dziwne dźwięki – okazało się, że to za pomocą szeleszczącej taśmy klejącej i czarnych skarpet nasze współtowarzyszki podróży starały się schować papierosy gdzie tylko się da. W tym momencie zrozumiałam czemu fotele w autokarze są mało stabilne a pokrowce podarte. Fotele, na których siedzieliśmy zostały uzbrojone w „ładunek papierosowy”. W tym samym czasie jedna z pań przemytniczek stała z przodu autokaru i zasłaniała tyły, podczas gdy reszta pełzała po podłodze niczym węże boa sprawnie wykręcając kratki wentylacyjne i chowając w nich paczuszki z papierosami. Po jakiś 2 godzinach krzątanina ucichła co wróżyło, że zbliżamy się do granicy. Kontrola po stronie ukraińskiej była tylko formalnością. Szybkie sprawdzenie paszportów i znaleźliśmy się na stronie polskiej. I tu dopiero zaczęła się zabawa. Kontrola paszportowa nawet nie trwała aż tak długo ale to co działo się potem to było niesamowite. Zostaliśmy poproszeni o wyjście z autobusu. Prześwietlono nam bagaże a później zaczęto przeszukiwać autokar. Trwało to blisko 2 godziny. Celnicy coś tam znaleźli, ktoś tam zapłacił nawet mandat za przewóz nadprogramowej ilości papierosów ale mimo to przemytniczki były szczęśliwe z powodu nad wyraz udanego kursu. Kolejne 2 godziny po przekroczeniu granicy to czas kiedy odzyskiwały ze skrytek swój towar.


W ten oto sposób narażony został na szwank zysk koncernów tytoniowych a do kasy państwa nie wpłynie zapewne pewna kwota pieniędzy z tytułu akcyzy co niewątpliwie powiększy dziurę budżetową.

 

Lwów polecam każdemu. Wrócicie stamtąd na pewno zadowoleni aczkolwiek też zapewne zmęczeni przede wszystkim ciągłymi niespodziankami i zupełną nieprzewidywalnością zjawisk. Zachęcam gorąco do odwiedzenia Lwowa jako miasta pięknego i przepełnionego historią aczkolwiek nie szczędzącego turystom pewnej dozy egzotyki.

P.s. Jadąc na Ukrainę pamiętajcie o paszportach!!!